Trasa Transfogaraska Rowerem – czyli Rumunia dla aktywnych

Do momentu wyjazdu do Rumunii jako cele swoich wypraw i wyjazdów wybierałem raczej zachodnią część Europy. Po tym wyjeździe zrozumiałem jak wielki błąd popełniałem wybierając te popularne, teoretycznie “bezpieczne i pewne” kraje ponad Bałkany. Rejony, które wciąż nie zachłysnęły się turystyką i nie traktują każdego przyjezdnego jak worka z pieniędzmi, zajęte rozwojem cywilizacyjnym pozwalają wciąż w spokoju cieszyć się zwiedzaniem tego pięknego kraju i posmakować jego gościnności.

Zgadzam się z tym, że południe Rumunii to już klasyczny kurort ze wszystkimi wadami takich miejsc – hałasem, natarczywymi sprzedawcami i zalewem chińskiego kiczu. Tam niestety można poczuć się jak nad naszym polskim Bałtykiem.

Jednak północne rejony to wciąż wielki obszar, gdzie pomiędzy pojedynczymi znanymi atrakcjami przyciągającymi tłumy są połacie pięknych terenów czekających na odkrycie i docenienie. Bez wątpienia nie będzie to moja ostatnia wyprawa na Bałkany, nawet nie ostatnia do Rumunii – być może wrócę tam jako turysta pieszy by przejść jeszcze tereny, gdzie szlaki górskie są tak mało uczęszczane, że często zdąży ich ślady zatrzeć natura zanim kolejna osoba nimi przejdzie.

Przygotowania do wyprawy

Ramowy plan na wyprawę powstał około 4 miesiące przed samym wyjazdem. Zebrało się 4 odważnych pragnących zmierzyć się z drugą najwyższą drogową przełęczą w Rumunii, finalnie pojechały 3 osoby. Było to zbawienne, gdyż dopiero przy montażu rowerów okazało się, że mój bagażnik dachowy może nie pomieścić 4 rowerów bez gimnastyki i akrobacji przy montażu.

Przygotowania oparłem o swoją listę rzeczy, które zabieram na wyprawę – możecie przeczytać o niej w tym wpisie.

Trochę przedwyjazdowego stresu wygenerował mój dwukołowy przyjaciel, oddałem go do serwisu ponad miesiąc przed wyjazdem a przez problemy z dostępnością części odebrałem 3 dni przed wyjazdem mając ledwo dzień na upewnienie się, że po serwisie nic mu nie jest – na szczęście ekipa RoweLove jak zwykle spisała się na medal i mimo komplikacji z dostawą części sam serwis jak zwykle dał nowe życie moim dwóm kółkom.

W początkowej fazie dałem się ponieść szałowi odchudzania bagażu do granic możliwości, jednak po dłuższym zastanowieniu uznałem, że przy naszym trybie wyprawy nie ma to aż tak dużego znaczenia – i tak najwięcej ważę ja z rowerem, którego bardziej już za rozsądne pieniądze nie odchudzę 🙂 Finalnie rower + bagaż ważyły 34kg i bez wątpienia miałem najcięższy rower z ekipy (19kg rower + 15kg bagażu w tym 3l wody).

Dylematów przy pakowaniu było więcej niż można się było spodziewać

Przełęcz Transfogaraska – Na ch*j mi to było?!

Jeśli masz siebie nienawidzić za głupie pomysły rób to przynajmniej w tak pięknych okolicznościach. Trasa Transfagaraska to jedna z najbardziej malowniczych tras drogowych w Europie. Jej piękne serpentyny wijące się pośród górskich szczytów zdobią setki zdjęć i widokówek, nagrywano tam też zdjęcia do programów takich jak TopGear. Trasa jest niższa od nie tak odległej Transalpiny, ale wszyscy, którzy przejechali obie zdecydowanie uznają, że zapewnia dużo lepsze widoki podczas jazdy. Można ją pokonać w dwóch kierunkach – od północy (który my wybraliśmy) podjazd jest bardziej stromy, końcówka podjazdu to właśnie te sławne serpentyny. Jadąc od południa podjazd jest nieco bardziej łagodny gdyż rozciągnięty prawie na 50km. Dyskusyjne jest, które podejście jest lepsze – w naszym przypadku zapewniło nam to nieziemski zachód słońca, choć ostatnie kilometry zamiast widoków obserwowaliśmy częściej sam asfalt ostatkiem sił ciągnąc rowery na szczyt. Wjazd pod takie wzniesienie powoduje, że człowiek wątpi czy jest sens pedałować w tempie schorowanej emerytki czy lepiej ciągnąć rower maszerując z nogi na nogę.

Wyzwanie, na jakie się człowiek tam porywa dobrze oddaje pewien ciekawy szczegół – dzień był upalny, a w wielu zakrętach na trasie czuć było swąd spalonych klocków hamulcowych samochodów, które zjeżdżały już z góry.

W moim przypadku na ilość przekleństw wydobywających się ze mnie w czasie tej jazdy wpływ miało jeszcze to, że zdecydowanie przesadziłem z ilością zabranej wody – wiozłem jej wtedy przeciętnie około 5-6l. Szybko okazało się, że na trasie powyżej pewnej wysokości są liczne strumienie a nawet przygotowane wodopoje gdzie można było na bieżąco zapasy uzupełniać. Moja fobia odwodnienia kazała mi się bardzo regularnie nawadniać, przez co gdy dopadł mnie brak cukru żołądek miałem wypełniony wodą co utrudniło przyjęcie szybko solidnej dawki węglowodanów – niezbędna była chwila przerwy zanim wszystko się przyjeło i pozwoliło na dalszą tułaczkę pod górę.

Szukasz samotności w górach? Rumuńskie Karpaty to miejsce dla Ciebie!

To będzie bez wątpienia powód, dla którego wrócę w rumuńskie Karpaty. Jako człowiek, który sprzedał duszę górom zakochałem się w paśmie rozcinającym wielką nizinę na pół – widoki są bardzo zbliżone do polskich Tatr a jednocześnie miejsca, po których spodziewałem się tłumów są niemal całkowicie opustoszałe. Bardzo żałuję, że mieliśmy tak mało czasu na wędrówkę, na tyle mało, że nie zdecydowaliśmy się nawet na podejście na największy szczyt Rumunii – Moldoveanu (2544 m n.p.m.), od którego dzieliło nas jakieś 5h marszu. Nawet te kilka godzin spędzonych na spontanicznym obejściu dwóch pobliskich szczytów i grani spowodowało, że często myślę jakby tu znów upchąć Rumunię w moim wypełnionym kalendarzu aby tym razem poświęcić się zdecydowanie bardziej tym malowniczym górom.

Szkoda, że mieliśmy tylko kilka godzin na rozkoszowanie się widokami

Dużym atutem tego miejsca jest fakt, że tak jak w całej Rumunii o ile nie jesteśmy na terenie parku narodowego możemy się rozbijać gdzie chcemy, w górach czeka na nas kilka “samoobsługowych” schronisk, gdzie można przenocować osłoniętym od wiatru i deszczu. Dużym minusem jest to, że okolice takich miejsc są poważnie zaśmiecone ale to plaga w całym kraju – turyści ale też lokalesi nie szanują jeszcze naturalnego piękna, którymi dysponują.

Rumunia – Kraj przyjazny namiotom i biwakom

Niewiele zostało miejsc w Europie, gdzie biwakowanie na dziko jest wciąż legalne i nie budzi żadnych negatywnych skojarzeń. Jasne, że w większości krajów zachowując kulturę i nie rzucając się w oczy można śmiało spędzić noc pod chmurką, jednak kiedy ma się świadomość, że nikt za to nie wygoni to aż się chce wykorzystać największe zalety takiego podróżowania i wybrać najpiękniejsze miejsca na rozbicie namiotu.

Campsite Panorama

Co ciekawe brak obostrzeń dot. biwakowania paradoksalnie wcale nie wpłynęła negatywnie na dostępność i jakość pół namiotowych – wręcz przeciwnie, byliśmy ogromnie zaskoczeni ich poziomem obsługi, pięknymi lokalizacjami i relatywnie niewielkim kosztem. Oryginalny plan był taki, że z pól korzystamy tylko dwa-trzy (pierwszego i ostatniego dnia na całkiem fajnym Banana Camp i raz gdzieś po drodze) razy aby w komfortowych warunkach się umyć i wyspać, ale w praktyce każdą noc poza jedną na przełęczy spędziliśmy na polu namiotowym albo w hostelu.

Jednym z największych i najmilszych zaskoczeń był Campsite Panorama (https://ro.camping.info/rom%C3%A2nia/rom%C3%A2nia-est/camping-panorama-23408) – jadąc resztkami sił późnym wieczorem zauważyliśmy w pobliżu wysoko oceniany kemping na odludziu. Dotarliśmy tuż przed północą, ale na widok świateł rowerów właściciel wyszedł przed dom, przywitał i pełen gościnności pokazał nam najlepsze miejsce na kempingu i pomógł się rozbić. Wysokie oceny były w pełni zasłużone, tylko spójrzcie jakie widoki przywitały nas następnego dnia rano – idealnie wystrzyżona (przez owce!) trawa i widok na góry. Nie można pominąć sanitariatów, dbałość właściciela o czystość i porządek była aż przerażająca, w wielu hotelach widziałem gorszy standard niż tych przybytków.

Mity o hordach wściekłych psów, niedźwiedziach i innej dzikiej zwierzynie.

Przed wyjazdem oczywiście czytaliśmy liczne relacje z wyjazdów do Rumunii, blogi i przewodniki. Bardzo często przejawiał się temat dzikich psów jako potencjalnego zagrożenia. Owszem – stada dzikich psów to był zaskakująco częsty widok na nizinach, co ciekawe głównie przy siedliskach ludzkich. Ale obszczekani zostaliśmy tylko raz przez jakieś dwa goniące nas psy – w pozostałych przypadkach (może przez porę roku) psiaki wyglądały bardziej na zmęczone życiem i nawet nie miały ochoty nas zaczepiać.

Planując noclegi na dziko gdzieś tam z tyłu głowy mieliśmy obawę o wspomniane niedźwiedzie, dlatego całą podróż dzielnie towarzyszyły nam duże naboje gazu pieprzowego. Okazały się zupełnie nieprzydatne głównie ze względu na to, że nocowaliśmy na kempingach. Jedyny raz, kiedy chwyciłem go w ręce był moment, kiedy wspomniane wcześniej dwa psy zaczęły gonić naszą wyprawę, ale na szczęście sił w nogach wystarczyło aby oddalić się na bezpieczną odległość bez konieczności samoobrony 🙂

Rumunia już dawno nie jest odcięta od świata

Wyjazd poza większe miasta przypomina jak zwiedzanie Polski z czasów dzieciństwa. Widać szybkie gonienie zachodu, pośpieszne cywilizowanie wiosek, rury gazowe i kanalizacyjne wpinane na elewacjach budynków, plątaniny kabli elektrycznych i telekomunikacyjnych. Nikt jeszcze nie zapanował nad tym chaosem, ale też czuć w tym potrzebę samych mieszkańców aby korzystać z dobrodziejstw cywilizacji.

Przed wyjazdem uprzedziłem rodzinę, że przewodniki straszą, że w Rumunii wciąż zdarzają się obszary z utrudnionym dostępem do internetu mobilnego. Okazało się jednak, że socialowe życie nie ucierpiało ani trochę – nawet na szczycie przełęczy Transfagaraskiej był zasięg LTE a internet śmigał pozwalając na bieżąco wrzucać zdjęcia na media społecznościowe oraz robić kopię zapasową wszystkiego. Na nizinie zdarzały się obszary, gdzie internet znacząco zwalniał, ale nie przypominam sobie momentu, żeby nie było go w ogóle. Przy dzisiejszych pakietach internetu za granicą można było śmiało korzystać z dobrodziejstw technologii – map, informacji o lokalnych atrakcjach czy translatora. Ten ostatni co ciekawe przydał się tylko raz – to kolejne duże zaskoczenie, że nawet w niewielkich wioskach w każdym odwiedzonym sklepie dogadaliśmy się (mniej lub bardziej łamanym) angielskim bez większych kłopotów. Tylko raz, co śmieszne w większym mieście – Rucăr – w knajpie na proste zamówienie frytek i napoju pani na migi dała mi znać, że nic nie rozumie. Zanim zdążyłem wyciągnąć telefon i użyć translatora poratował mnie pan, który sprawnie przetłumaczył moje gastronomiczne marzenie na rumuński i mimo długiego czasu oczekiwania podniebienie zostało zaspokojone 🙂


Mapa trasy

Dzień 1: Objazd Sybinu

Total distance: 32703 m
Max elevation: 604 m
Total climbing: 262 m

Dzień 2: Sybin -> Przełęcz Transfagaraska

Total distance: 93456 m
Max elevation: 1817 m
Total climbing: 1980 m

Dzień 3: Przełęcz Transfagaraska -> Zamek Drakuli

Total distance: 59463 m
Max elevation: -2 m
Total climbing: 0 m

Dzień 4: Zamek Drakuli -> Podu Dâmboviței

Total distance: 103617 m
Max elevation: 795 m
Total climbing: 1910 m

Sprawdź kolejne wpisy!
Czytaj dalej

Raj pieszych wędrówek – trekking po Rumuńskich Fogaraszach

To, że wrócę do Rumunii było pewne. Pewne jest też to, że wrócę i kolejny raz, bo wciąż przemaszerowałem tylko mały wycinek tego pięknego rejonu. Jeśli jesteście gotowi poświęcić nieco wygody w zamian otrzymacie moim zdaniem jedne z najlepszych gór na średniozaawansowany trekking.
Czytaj dalej
Czytaj dalej

Triglavski Park Narodowy – piękno górskiej części Słowenii

Muszę przyznać, że na Triglavski Park Narodowy trafiłem zupełnie przypadkiem latając sobie bez większego celu po Google Maps. Niewiele myśląc sprzedałem pomysł mojemu koledze od wypraw rowerowych: “A może tym razem Triglav?”. Tyle wystarczyło, by pomysł zakiełkował.
Czytaj dalej