Tropiciel 28: Jelcz-Laskowice – krótka relacja

Ta impreza jak wiele tego typu idealnie wpisuje się w modę na przekraczanie swoich granic i szukanie nieoczywistych atrakcji. Niestety też przez to pada ofiarą swojej własnej popularności, choć nadal chce się w niej uczestniczyć.

Nie lubię być malkontentem w stylu “kiedyś to było”, szczególnie, że swoją przygodę z Tropicielem zacząłem dopiero od edycji 15 więc nazywanie się wyjadaczem byłoby zdecydowanie na wyrost. Jednak ciężko nie zauważyć, że przeskalowanie takiego wydarzenia z 430 (T15) do ponad 850 osób ma znaczący wpływ na odbiór tego wydarzenia.

Organizacja – tradycyjnie piątka z plusem!

Doświadczenie ewidentnie robi swoje, organizacja na Tropicielu zawsze stoi na wysokim poziomie. Rejestracja przebiega szybko, nie ma zbędnego oczekiwania, faktycznie wystarczy być kilkanaście minut przed godziną swojego startu – odebrać mapę i ruszać w drogę. Baza w Centrum Sportu i Rekreacji w Jelczu-Laskowicach miała świetne zaplecze, dużo miejsca, sporo krzeseł gdzie można było spokojnie poczekać na swój start czy przepakować plecak przed wymarszem. Wszędzie słychać było gwar i śmiechy ludzi przygotowujących się do wymarszu. Już dojeżdżając na miejsce widzieliśmy pierwsze grupy ludzi z latarkami nieco chaotycznie próbujących zdecydować w którą stronę powinni się udać.

Analogowa mapa w cyfrowym świecie

Mam za sobą sporo doświadczeń harcerskich i zuchowych, byłem fanem podróży z mapą, często śledziłem gdzie jesteśmy a moją ulubioną obozową rozgrywką były terenowe podchody. Na moje nieszczęście byłem i wciąż jestem trochę geekiem więc gdy tylko do mojej Toshiby G900 można było dokupić zewnętrzny (!) moduł GPS udało mi się go zdobyć i rozpocząłem erę życia z przeróżnymi nawigacjami. Muszę się przyznać trochę ze smutkiem, że zupełnie przestałem się zastanawiać jak gdzieś dojechać. Na obiadach rodzinnych gdy temat zszedł na to jak dojechałem zwykle odpowiadałem “nie wiem, Google mnie poprowadził”.

W tej edycji Paweł był naszym głównym nawigatorem

Okazja do tego by porzucić GPS i z powrotem używać wyłącznie kompasu, mapy i szczypty intuicji nie zdarza się często – dla mnie to jeden z największych plusów Tropiciela. Po lesie nocą zdarza mi się chodzić znacznie częściej, ale zwykle towarzyszy mi elektroniczny nawigator. Tymczasem zasady Tropiciela są jasne: GPS można użyć wyłącznie do zapisania swojej trasy (śladu) ale nie wolno z niego korzystać w trakcie marszu do nawigowania. Inna sprawa, że na trasie widzieliśmy zespoły, które tę zasadę łamią – ale to już kwestia jak ktoś podchodzi do tej zabawy 🙂

Szalone nawigowanie

W naszym zespole nawigował głównie Paweł z małą pomocą pozostałych. Nie jesteśmy fanami chodzenia wygodnie po drogach, ale tym razem Paweł przeszedł sam siebie – już za drugim punktem polecił nam skręcić w pole. Miałem wrażenie błądzenia przez ponad kilometr po mokradłach, buty przemokły ale wyszliśmy niemal idealnie koło kolejnego punktu kontrolnego. Taka sytuacja powtarzała się kilka razy i za każdym razem szczęśliwie skracaliśmy sporą część drogi czując się jak prawdziwi tropiciele podczas przedzierania się przez zarośla zamiast “zwykłego” marszu po drodze 🙂 Musieliśmy nawet przedrzeć się przez rzekę wykorzystując pobliskie drzewa i spróchniałe konary – na szczęście nikt poważnie się nie skąpał. Tempo było na początku mocne, ale musieliśmy z Pawłem nieco odpuścić ze względu na drugą połowę naszej drużyny.

Nawigować po drodze to każdy potrafi, przejść na wskroś mokradła i trafić to jest dopiero sztuka – szacun dla Pawła!

Zakładałem, że w związku z dobrą pogodą (dość ciepło i sucho od paru dni) nawet w okolicach słynących z mokradeł nie będzie aż takiego problemu z wilgocią. Myliłem się – już przed drugim punktem przechodząc przez pokrytą rosą łąkę przemoczyłem doszczętnie buty. Doświadczenie robi jednak swoje i miałem ze sobą zapas suchych skarpetek, ale o dziwo nie były konieczne – stopy mam już chyba tak odporne, że przemoczenie butów nie zrobiło na nich większego wrażenia. Świetny pomysł miał Tomek – zakupił wodoodporne ochraniacze na buty (takie z własną podeszwą). Początkowo byłem sceptycznie do nich nastawiony, ale teraz będę musiał sam przetestować czy mniejszy komfort marszu jest wart zachowania suchych stóp. Drugim problemem na trasie okazały się liczne kolczaste rośliny, które regularnie czepiały się spodni i butów. Przy szybkim marszu bywało to uciążliwe i nieraz nawet bolesne, ale taka jest cena chodzenia na azymut 🙂

Paweł analizuje nasz następny kierunek

(Jak zwykle) świetne punkty kontrolne!

Chyba tylko raz narzekałem na tematykę punktów na Tropicielu – na edycji w Miliczu za dużo punktów było mocno wiedzowych a przy tym mało interesujących. Podobne opinie pojawiały się w komentarzach i ewidentnie organizatorzy wzięli sobie to do serca – na tej edycji punkty były naprawdę ciekawe. Tradycyjnie mieliśmy do zaliczenia 10 punktów na 40-kilometrowej trasie. Modna tematyka około-radioaktywna dominowała i dawała wrażenie fajnej spójności. Nasz pierwszy punkt polegał na wystrzelaniu z broni ASG napromieniowanych zombiaków – ekipa z punktu bardzo dbała o fajny klimat i całość była naprawdę ładnie przygotowana w zabytkowym bunkrze.

Niemal każdy punkt oferował coś ciekawego – konieczność ułożenia w bardzo trudnych warunkach (ciemno, dym, trzęsący się stół) “grafitowych” kawałków w wieżę, ćwiczenie równowagi i pracy zespołowej na trapie linowym. Tradycyjnie były też punkty strażackie (ubawiłem się łącząc węże strażackie przy krzykach strażaka wyzywającego mnie, że wóz mu się pali :D) czy ratowanie manekina z pożaru. Nawet zwykle trochę sztywny punkt Ratownictwa Medycznego tym razem był świetny – pomysł z odgrywaniem/rysowaniem potencjalnych chorób czy medycznych haseł mimo zmęczenia dał nam sporo frajdy. Mimo wielu osób obsługa na punktach szła sprawnie.

Poziom trudności – moim zdaniem łatwy

Bywały edycje, które ukończyło tylko kilkanaście procent startujących załóg a punkty poukrywane były głęboko w lesie albo w dolinach gdzie nie były widoczne z daleka. Ta edycja praktycznie nie miała takich trudności, nie było też utrudnień ukrytych na samej mapie – w poprzednich edycjach trzeba było wyznaczyć samodzielnie jeden z punktów, odwrócić kawałek mapy albo rozwiązać zagadkę by go znaleźć. Tym razem wszystko było podane wprost – każdy punkt był dobrze oznaczony i (aż za) często widoczny z daleka.

Duża liczba startujących ekip też miała wpływ na ogólnie pojęty “poziom trudności”. Przy punktach roiło się od latarek i nawet jeśli ognisko/latarnia nie byłyby widoczne z tej odległości. W dobie tanich, dostępnych mocnych latarek LED najczęściej nowi uczestnicy zabierają ze sobą absurdalnie potężne latarki (sam kiedyś takie brałem, teraz wiem, że zupełnie niepotrzebnie :)). Wielkie snopy światła wyraźnie wskazywały miejsce docelowe. Trochę szkoda, odbierało to satysfakcję ze znalezienia punktu samemu.

Nie chcę umniejszać – przejście 40km to nadal spore wyzwanie (szczególnie jeśli ktoś nie jest bardzo aktywny fizycznie), ale organizatorzy też sami obniżają poprzeczkę udostępniając trasy 20km czy rezygnując z utrudnień nawigacyjnych na rzecz prostej zabawy w chodzenie po lesie od punktu do punktu. Trochę szkoda, bo nazwa Tropiciel zobowiązuje i bez wątpienia satysfakcja z ukończenia jest większa kiedy trzeba więcej włożyć w jego ukończenie niż tylko odporność na odciski na stopach.

Nasza drużyna niejako “we własnym zakresie” trochę sobie utrudniła bardzo często maszerując prosto przez las “na azymut” zamiast korzystać z dostępnych dróg i głównie w tych momentach miałem najwięcej frajdy z uczestnictwa. Być może to jest jakiś klucz do rozwiązania problemu poziomu trudności – utrudniać sobie samemu 🙂

Finalnie Tropiciela 28 pokonaliśmy 10h i 8minut robiąc dokładnie 40,1km – to zdecydowanie mój najkrótszy Tropiciel w życiu 🙂

Mimo wszystko nawet dla części naszej całkiem aktywnej sportowo ekipy przejście takiego dystansu było pewnym wyzwaniem. Prawda jest taka, że czasem wystarczy drobna kontuzja, złośliwy odcisk, przemoczone buty albo problemy żołądkowe i przy niskiej temperaturze i ciągłym marszu przeszkadzać może dosłownie wszystko. Wbrew pozorom częstym powodem utraty sił jest odwodnienie, w nocy bywa parno ale nie odczuwa się takiej potrzeby uzupełniania płynów jak w dzień więc trzeba samodzielnie o tym pamiętać.

Nawet dla wytrawnych piechurów marsz zimną nocą w szybkim tempie może okazać się wymagający

Kolejne edycje? Prawdopodobnie wiosna 2020

Nie wiem jeszcze, czy wybiorę się na kolejną edycję – zrealizowałem swój cel u uzyskałem brązową odznakę za ukończone 3 edycje Tropiciela (startowałem w 5 lub 6-ciu – to pokazuje stopień trudności :D). Być może wrócimy na trudniejszą, 60km trasę lub spróbujemy całość przebiec walcząc o znacząco lepszy czas. Wciąż możliwość pospacerowania dobrym tempem w miłym towarzystwie i wykonywania fajnych zadań na punktach kusi mimo paru wad, które mają imprezy uzyskując taką popularność.

Sprawdź kolejne wpisy!
Czytaj dalej

Smołdziński las – oddech w chwili samotności

Znasz to uczucie całkowitej wolności? Kiedy jedyne co Cię ogranicza to Twoje ciało? Kiedy nie wiesz gdzie będziesz jutro? Ba! Gdzie będziesz za godzinę? Jest to wolność, bardzo trudna do osiągnięcia, lecz nie niemożliwa. Z całego serca pragnę poznać choć namiastkę jej smaku.
Czytaj dalej