Pogrzało? Czyli zimowe wejście w szortach na Śnieżkę przy -10°C

Często robiło Ci się zbyt gorąco podczas intensywnego podejścia w górach? Mnie też więc postanowiłem sprawdzić czy da się coś na to zaradzić 😀 Ekipa z Morsowiska w Przesiece regularnie organizuje takie wejścia – postanowiłem przekonać się, czy faktycznie tak bardzo lubię zimno jak mi się od zawsze wydawało 🙂

Data wydarzenia idealnie zgrywała się z moim niezbyt ulubionym świętem – Walentynkami. Zatłoczone kina, nie mniej tłoczne, gwarne knajpy bez krzty romantyzmu, stosy plastikowych bzdetków wręczane w tym dniu to totalnie nie moja bajka. Jeśli już, to zdecydowanie bardziej wolę pannę zabrać na offroad po poligonie, nocne, dzikie zwiedzanie ruin zamku czy namówić ją do rozebrania się i wejścia ze mną w szortach na Śnieżkę 🙂 Zamiłowanie do takich atrakcji trochę tłumaczy dlaczego wyzwaniem jest ze mną wytrzymać 😀

Do Przesieki dojechaliśmy koło 19:00 w piątek – było już ciemno więc kluczenie po krętych drogach trochę nam zajęło. Ostatnio mamy szczęście do mało popularnych, ale urokliwych noclegów i tak też było tym razem. “Chybotek” z oddali powitał nas estetycznie podświetloną drewnianą elewacją. Obiekt składa się z trzech budynków, w jednym z nich nocowaliśmy w drugim była restauracja i sala śniadaniowa. Oba dziedzińce zdobiły drewniane figury morsów – widać kto jest głównym targetem ośrodka 🙂 W środku ciepły klimat górskiej chaty – przypominający nieco dawne schronisko górskie. Standard naszego pokoju był średni, ale było czysto, wygodnie i co ważne przestrzennie – zdecydowanie wolę średni standard i przestrzeń niż luksusową klitkę.

Po szybkim zakwaterowaniu przeszliśmy do drugiego budynku w poszukiwaniu jedzenia. Restauracja w “Chybotku” miała opinię serwującej bardzo dobrą lokalną kuchnię, zdecydowaliśmy się więc na barszcz z pieczonym pierogiem oraz porcję Pierogów Karkonowskich. Bez cienia wątpliwości mogę potwierdzić dobre opinie o jedzeniu – było niezwykle smaczne i dobrze przyrządzone.

O 20 było spotkanie organizacyjno-przygotowawcze, poznaliśmy Aldonę – organizatorkę wydarzenia. Tutaj widzę spory obszar do poprawy dla organizatorów, bo ta część była długa i bardzo chaotyczna – lista była kilkukrotnie czytana, ludzie przeliczani pod kątem typów diety do wyżywienia, ogólnie panowało lekkie zamieszanie.

Grupa liczyła łącznie niecałe 50 osób. Przekrój wiekowy był duży, od nastoletnich młodziaków po niemal emerytów. Wrażenie robił fakt, że część z nich musiała jechać nawet po 8-10h aby dotrzeć do Przesieki. Z jednej strony sali zasiadła ekipa uczestnicząca już n-ty raz w wydarzeniu i żywo komentowała pojawiające się u pierwszorocznych uczestników pytania.

W drugiej części prowadząca uspokajała sporą część osób lekko zestresowaną tym co miało nastąpić kolejnego dnia. Powtarzała, że to wydarzenie dla każdego, że liczy się własne tempo, nikt nikomu nic nie narzuca i co ważne można się w każdej chwili wycofać. Mimo wszystko musieliśmy podpisać oświadczenia, że idziemy z własnej nieprzymuszonej woli 😉 Po formalnościach przeszliśmy do wspominek o tym wydarzeniu, o tym jak zimno korzystnie wpływa na zdrowie i o tym jakie to świetne miejsce wybraliśmy na naszą przygodę 🙂

Tę część moim zdaniem trzeba brać z pewnym przymróżeniem oka, padło sporo wątpliwych w mojej ocenie stwierdzeń, które szybko można zweryfikować – np. jak to, że Śnieżka jest najbardziej wietrznym miejscem w Europie – była, ale tylko jeden konkretny dzień – 18 listopada 2015 roku. Biorąc pod uwagę roczne średnie prędkości wiatru nie jest nawet w pierwszej dziesiątce najbardziej wietrznych miejsc w Europie.

Podobnie sprawa ma się ze wszelkimi okołomedycznymi stwierdzeniami – jestem mocno wyczulony na takie coś. Bez wątpienia techniki oddechowe mają pozytywne skutki podobnie jak wystawianie organizmu na chłód ale od prowadzącej takie wydarzenie oczekiwałbym dużej dawki ostrożności w podawaniu dowodów anegdotycznych i opieraniu na tym pewnych stwierdzeń brzmiących jak medyczne fakty.

Pomijając już moją czepliwość do tych paru kwestii: mimo wszystko spotkanie było bardzo sympatyczne, w bardzo przyjaznej atmosferze i czuć było fajną dawkę ekscytacji nadchodzącym wydarzeniem. Rozmowy i śmiechy rozluźniły atmosferę, nauka głębokiego oddechu wielu osobom pomogła następnego dnia poradzić sobie ze stresującymi momentami. Spotkanie zakończyliśmy po ponad dwóch godzinach, szybkie przygotowanie plecaków i zasłużony odpoczynek przed emocjonującym dniem.

Sobota, dzień zero

Dzień zaczęliśmy od śniadania o 8:30. Było ono wliczone w cenę wydarzenia. Skromne, ale w miarę smaczne – nie wyszliśmy na szczęście głodni 🙂 Przed 10tą była zbiórka i korowodem aut ruszyliśmy w kierunku Karpacza. Tuż za budką z biletami do Karkonowskiego Parku Narodowego nastąpiło to na co wszyscy czekali – rozbiórka 🙂 Pogoda na szczęście dopisywała i mimo lekko ujemnej temperatury wiatr w dolnej części szlaku praktycznie nie występował więc wystarczyło kilka szybszych kroków by uzyskać odpowiednią temperaturę.

Początek marszu był aż za prosty. Temperatura w okolicy zera i praktycznie brak wiatru powodował, że zastanawiałem się jak można w taką pogodę cokolwiek na siebie ubierać 😀 Grupa dość szybko rozciągnęła się na dłuższym dystansie – my byliśmy w tej szybszej części z przodu pochodu. Dopiero w okolicy Białego Jaru, kiedy wyszliśmy spoza drzew uderzył w nas zimny wiatr. Od tego momentu każde zatrzymanie się trzeba było dobrze przemyśleć gdyż stojąc dość szybko wytracało się energię. Ogólnie maszerując wciąż było mi ciepło, choć czułem to fajne dla mnie wrażenie ukłuć miliona igiełek na skórze. Na tej wysokości robiliśmy już za coraz większą atrakcję na szlaku. Ludzie żartowali, pytali czy nie za ciepło, robili sobie z nami zdjęcia – tylko raz czy dwa razy słyszałem posępne pomruki ludzi twierdzących, że to głupota i coś niebezpiecznego. “Następnym razem bez gaci wchodźcie” burknął jakiś gość na szlaku – żebyś mnie nie podpuścił za mocno 😉 Nie zrażało mnie to specjalnie, nasza grupa udzielała sobie odpowiedniego wsparcia a i samo wyzwanie wyglądało na trudniejsze niż było w rzeczywistości.

W okolicy Domu Śląskiego trochę czasu zajęło nam robienie fotek co przy wiejącym wietrze szybko schłodziło nas znacznie. Na szczęście podejście na sam szczyt było osłonięte od wiatru więc już po paru krokach znów byliśmy wręcz zgrzani sunąc pod górę. Jedną z najlepszych rzeczy o których pomyślała organizatorka było bezpłatne wypożyczanie raczków – na podejściu tradycyjnie mijaliśmy adeptów sztuki baletowej kurczowo trzymających się łańcuchów. Nam udało się szybko i bezpiecznie osiągnąć szczyt. Pogoda dopisała, zbiliśmy piątki, zrobiliśmy parę dziwnych fotek. Część ekipy w tym miejscu postanowiła się ubrać, ale zostało wciąż sporo osób (w tym ja) którym wciąż było mało 🙂

Dziwna jakaś ta biała plaża…

Zejście minęło równie szybko jak podejście. Było około godziny 12:30, dopiero na 14:00 przewidziano zebranie się grupy, wspólną fotkę i powrót na dół. W Domu Śląskim jak to zwykle w weekend przy dobrej pogodzie panował ścisk, ale udało nam się upolować jedną ławkę. Paradoksalnie dopiero tam – w cieple – poczułem, że mi zimno. Musiałem napić się gorącej herbaty, spokojnie wyregulować temperaturę i dopiero wtedy myśleć o zejściu. Prawdopodobnie byłoby mi łatwiej z marszu schodzić na sam dół.

Trochę długo zajęło zebranie się większości ekipy, część uciekła wcześniej, ale mimo to udało się jeszcze organizatorom ustrzelić pamiątkowe zdjęcie:

Pamiątkowe zdjęcie pod Domem Śląskim / fot. Morsowisko.com

Powrót poszedł gładko, nie czułem potrzeby ubierania się nawet wsiadając do samochodu – w takim stroju wróciliśmy do pokoju 🙂 Dopiero tutaj przygotowując się do obiadu zarzuciłem coś na siebie. Myślałem, żeby po obiedzie już tego dnia pójść pomorsować w wodospadzie, ale finalnie wygrała potrzeba uzupełnienia kalorii połączona z dłuższym spacerem po Karpaczu.

Niedziela – kąpiel w wodospadzie Podgórnej

Śniadanie było serwowane dopiero od 9-tej. Normalni ludzie wykorzystaliby ten fakt na leniwy poranek, ale ja od dawna powtarzam, że nie jestem normalny. Wieczorem podczas mini imprezy ekipy przy kominku Iza podrzuciła pomysł wejścia przed śniadaniem na Śnieżkę – na wschód słońca. Mimo, że wieczorem ta wizja pociągała sporo osób to jak to często bywa rano już mało kto miał wenę i energię się zebrać. Trzeba dodać, że od rana mocno wiało, choć dla mnie to kiepska wymówka 🙂 Pobudka o 4-tej, o 4:45 próbowaliśmy dobudzić resztę chętnych, finalnie zabrało się z nami tylko dwóch chłopaków. Koło 5:30 zaczynaliśmy marsz pod górę – wschód był o 7:09 więc czasu nie było za wiele. Tym razem wiatr był naprawdę silny (prognoza podawała porywy ponad 130km/h) więc nikomu przez myśl nie przeszło się rozbierać 😛 Mieliśmy naprawdę dobre tempo i 6:50 byliśmy już pod Domem Śląskim. Wiatr na przełęczy był tak silny, że dosłownie spychał nas z drogi a każdy zostawiony przez nas ślad dosłownie znikał w oczach zasypany świeżym śniegiem.

Wschód zapowiadał się bardzo dobrze z daleka, ale im bliżej było godziny zero tym piękne barwy nieba ustępowały miejsca chmurom. Miałem nadzieję, że wzorem poprzedniego dnia podejście na szczyt będzie osłonięte od wiatru, ale niestety tym razem było inaczej. Zdołaliśmy podejść kawałek ale niestety wiatr tylko się wzmagał a my nie byliśmy przygotowani aż na taką wichurę. W związku z tym, że wschód nie zachwycał postanowiliśmy zarządzić odwrót i schronić się na chwilę w Domu Śląskim.

Chwila odpoczynku, parę zdań zamienionych z nocującymi na glebie w schronisku osobami i żwawym tempem postanowiliśmy zejść na dół. Udało się być o 8:30 na dole, więc akurat wystarczyło czasu na powrót do Chybotka i jakby nigdy nic zjawiliśmy się o 9-tej na śniadaniu 🙂

Wodospad Podgórnej – Polska Mekka morsowania

Mimo, że morsowanie było niejako wpisane w plan wydarzenia to jednak organizacja tutaj totalnie leżała – nie było ani wspólnej godziny wyjazdu ani porad jak się za to zabrać dla osób chcących spróbować – wielka szkoda, bo mam wrażenie, że część ekipy właśnie z tego powodu zrezygnowała z wycieczki nad wodospad. Udało się skrzyknąć parę osób i mniej-więcej o jednej godzinie wyruszyć na miejsce.

Na miejscu zastaliśmy prawdziwy jarmark, tłumy ludzi, krzyki, tańce, hulańce, grill, ognisko – słowem działo się. Miejsce bez wątpienia ma swój urok, ale jak można się domyśleć tłum powoduje, że wiele z tego uroku traci. Znajomi polecili przybyć tu kiedyś nocą z latarkami – pomysł zakiełkował, tylko muszę odważnych znaleźć 😉

Górna część strumienia jest nie mniej urokliwa a za to często niemal pusta 🙂

“Na zaliczenie” udało mi się wykąpać w samym zlewie wodospadu, ale na kolejne sesje poszedłem już kawałek w górę strumienia gdzie było znacznie spokojniej a nie mniej urokliwie. Niestety okazało się, że buty do morsowania jednak mają znaczenie – zostawiłem przypadkiem moje neoprenki w domu i o ile ciało jeszcze było w stanie wysiedzieć w lodowatej wodzie o tyle stopy kazały mi już wychodzić po 3 minutach 😀 Szybka rozgrzewka, ubranie się i powrót do Wrocławia – przez ilość wrażeń tego dnia o 13 mieliśmy już wrażenie, że powinno się już ściemniać 🙂

Podsumowanie – czy było się czego bać?

Po pierwsze – moim zdaniem samo wejście na Śnieżkę w szortach mimo, iż trwało dłużej niż sesja morsowania to było znacznie łatwiejsze 🙂 Kiedy pogoda sprzyja, wiatr nie jest za mocny to nawet -10°C nie jest straszne i mam wrażenie, że nie byłoby dużo gorzej nawet przy niższej temperaturze. Podstawą sukcesu są dwa czynniki: 1) zacząć marsz w ten sposób od samego dołu – jeśli już ciało się przyzwyczai do ubrań to ich zdjęcie może być za dużym szokiem 2) nieustanny ruch – jeśli zatrzymamy się w miejscu dłużej niż kilka minut to ciężko będzie nam się na powrót ogrzać.

Oczywiście, że zapewnić sobie taką atrakcję można równie dobrze samemu bez grupy, ale na pierwszy raz warto mieć wsparcie innych tak pozytywnie zakręconych osób. Dyskusje podczas marszu skutecznie rozładowywały napięcie u ludzi zestresowanych wyzwaniem.

Faktycznie taka atrakcja jest niemal dla każdego tak jak obiecują organizatorzy – jeśli wejdziesz na jakąś górkę normalnie to wejście w szortach nie będzie trudniejsze. Każdy idzie swoim tempem, w ten sposób też reguluje temperaturę. Nie potrzeba wielkich przygotowań ani pobierania nauk u samego Wima Hofa – wystarczy trochę odwagi 🙂 Oczywiście istotne jest aby w momencie wydarzenia być całkowicie zdrowym – nawet lekkie przeziębienie może się poważnie pogłębić po takiej przygodzie. Jeśli przeciwwskazań zdrowotnych nie ma to pogoda jest drugorzędną sprawą – jako opcję zapasową organizatorzy proponują przejście pod Przełęcz Okraj, gdzie trudne warunki nie są tak dotkliwe.

Za 370zł od osoby poza samym uczestnictwem w wydarzeniu mamy dwa noclegi w przyjemnym, dobrze zlokalizowanym obiekcie, dwa śniadania i obiadokolację. Dodatkowo osoby nie mające swoich raków/raczków mogą je bezpłatnie wypożyczyć. Moim zdaniem to uczciwa cena biorąc pod uwagę wszystkie czynniki 🙂

Dla samych uśmiechniętych min mijanych “ciepłolubnych”, sporej liczby zdjęć z przypadkowymi osobami i fajnego uczucia robienia czegoś szalonego warto było to zrobić. Nie odczuliśmy żadnych negatywnych dolegliwości zdrowotnych a tylko naładowaliśmy się pozytywną energią na tyle, że bez wątpienia wrócimy po więcej 🙂

Sprawdź kolejne wpisy!
Czytaj dalej

Z Wrocławia nad Bałtyk Live + AMA

“No, następnym razem pewnie jeszcze stream na żywo będzie” zażartował kolega z pracy po moim poprzednim rajdzie nad Bałtyk. Trzeba uważać, kiedy przy mnie rzuca się nawet żartem głupie pomysły. Bo za często postanawiam je zrealizować 😀
Czytaj dalej